Z "piekła" do "piekła"...
Kiedyś, kiedy jeszcze mogłem chodzić kupiłem sobie niezwykły rower. Dlaczego piszę że niezwykły? Ano dlatego, że po pierwsze był trójkołowcem a po drugie nikt, oprócz mnie taty i brata nie umiał na nim jeździć. Ja sam musiałem się nauczyć na nim jeździć...
Lecz kiedy śmigałem już na nim całkiem nieźle, postanowiłem zawieźć go na naszą działkę. Pogoda tamtego lata była od samego początku upalna:+30 w cieniu a w słońcu to chyba było z +50... Pamiętam bardzo dobrze ostrzeżenia w mediach publicznych aby osoby chore i starsze nie wychodziły bez potrzeby z domu. W moim mniemaniu nie zaliczałem się ani do jednej ani do drugiej grupy, więc postanowiłem zrobić sobie rowerową, małą wycieczkę do Więckowic. Bagatela sześć, siedem kilometrów w jedną stronę przez las. Ale las się w końcu skończył i przyszło zmierzyć mi się z żarem panującym na drodze asfaltowej, rozdzielającej dwa pola. No ale cóż skwar nie skwar trzeba pedałować, bo jak to mówią: do Ameryki jeszcze daleko. Wreszcie spocony, setnie zmęczony przystanąłem gdzieś na poboczu drogi, aby sobie kapkę odsapnąć. I to był mój błąd... Rower po trzech może czterech sekundach dosłownie wtopił się jak sądziłem asfalt jak w masło. Natomiast ja, chcąc wyciągnąć go z "asfaltowej pułapki" schodząc zahaczyłem się o ramę i jak długi wyrżnąłem na tą rozgrzaną asfaltową patelnię. Leżałem na tej drodze dosyć długo a może mi się tylko tak wydawało... Koniec, końców jakiś kierowca, wracający do Poznania, widząc co się stało zatrzymał się i pomógł mi się pozbierać. Rower dał na przechowanie Sołtysowi i był na tyle uprzejmy, że odwiózł mnie na działkę.
Picasso
Picasso