czwartek, 20 lutego 2020

Z "piekła" do "piekła"...

Kiedyś, kiedy jeszcze mogłem chodzić kupiłem sobie niezwykły rower. Dlaczego piszę że niezwykły? Ano dlatego, że po pierwsze był trójkołowcem a po drugie nikt, oprócz mnie taty i brata nie umiał na nim jeździć. Ja sam musiałem się nauczyć na nim jeździć...

                                                     
                                                        
 Lecz kiedy śmigałem już na nim całkiem nieźle, postanowiłem zawieźć go na naszą działkę. Pogoda tamtego lata była od samego początku upalna:+30 w cieniu a w słońcu to chyba było z +50... Pamiętam bardzo dobrze ostrzeżenia w mediach publicznych aby osoby chore i starsze nie wychodziły bez potrzeby z domu. W moim mniemaniu nie zaliczałem się ani do jednej ani do drugiej grupy, więc postanowiłem zrobić sobie rowerową, małą wycieczkę do Więckowic. Bagatela sześć, siedem kilometrów w jedną stronę przez las. Ale las się w końcu skończył i przyszło zmierzyć mi się z żarem panującym na drodze asfaltowej, rozdzielającej dwa pola. No ale cóż skwar nie skwar trzeba pedałować, bo jak to mówią: do Ameryki jeszcze daleko. Wreszcie spocony, setnie zmęczony przystanąłem gdzieś na poboczu drogi, aby sobie kapkę odsapnąć. I to był mój błąd... Rower po trzech może czterech sekundach dosłownie wtopił się jak sądziłem asfalt jak w masło. Natomiast ja, chcąc wyciągnąć go z "asfaltowej pułapki" schodząc zahaczyłem się o ramę i jak długi wyrżnąłem na tą rozgrzaną  asfaltową patelnię. Leżałem na tej drodze dosyć długo a może mi się tylko tak wydawało... Koniec, końców jakiś kierowca, wracający do Poznania, widząc co się stało zatrzymał się i pomógł mi się pozbierać. Rower dał na przechowanie Sołtysowi i był na tyle uprzejmy, że odwiózł mnie na działkę.  

                                                                     Picasso 

Działkowa wycieczka z przygodami...

W zeszłym roku otrzymałem nowy akumulator do wózka... Natomiast w tym roku latem była okazja do wypróbowania jego mocy. Na początku wakacji jeździłem raczej po terenie działek,
                                                     

 ale coraz częściej mnie korciło na wyruszenie gdzieś dalej, gdzieś poza tereny działek. Gdzieś, gdzie oczy poniosą... Wreszcie któregoś dnia, mając "niepełny bak" postanowiłem wyruszyć gdzieś dalej... Gdzieś, gdzie oczy poniosą. Chciałem zobaczyć czy dojadę do Pokrzywnicy, wsi oddalonej od działek o około 2,5 km. Myślałem, że skoro mam nowe akumulatory to zajadę i wrócę na działkę. Niestety przeliczyłem się, do Pokrzywnicy wprawdzie zajechałem, ale tam zaczęła mi mrugać rezerwa. Z przerażeniem spoglądałem, jadąc z powrotem, jak topnieje energia w akumulatorach. Na działkę oczywiście nie dojechałem. Na początku osiedla "Złota Polana", z którego na działki jest już bliżej niż dalej, postanowiłem zadzwonić z komórki na moją działkę aby przyszedł ktoś i przyniósł zasilacz i ewentualnie przedłużacz. Ta przygoda miała miejsce w połowie wakacji... Natomiast już w końcówce wakacji pojechałem tam raz jeszcze, tym razem z pełnymi akumulatorami. Chciałem, bowiem dotrzeć do dworku znajdującego się w Pokrzywnicy, i udało się tym razem!
                                                       
                                                                         Picasso
                         

Był w Poznaniu taki kościół...

Kiedy jeszcze mogłem chodzić, często chodziłem na poznański Stary Rynek oraz na plac kolegiacki, który znajduje się nieopodal. Nazwa placu pochodzi od wznoszącej się niegdyś w tym miejscu olbrzymiej Kolegiaty Farnej pw. św. Marii Magdaleny. Na ówczesne czasy była to prawdopodobnie najwyższa w Polsce i jedna z najwyższych w Europie budowli sakralnych...
                                                    
Rozpoczęcie budowy datowane jest prawdopodobnie na rok 1263. Budowla od samego początku miała być murowana, aczkolwiek dowodów na to brakuje. Taką olbrzymią budowlę wzniesiono w dość krótkim czasie, bo już w roku 1388 budowę zakończono. Jednak w roku 1447 Poznań nawiedza wielki pożar miasta, w którym plonie także kościół. Po odbudowie i przebudowie w roku 1470 kościół został na nowo konsekrowany. W tym roku koniunktura miasta jest bardzo dobra. Wiek XV jest nazywany "Złotym Wiekiem" dla Poznania... W 1471 roku godność kościoła zostaje podniesiona, od tej chwili mówimy o Kolegiacie. W 1473 Tomasz z Soboty wstawia bardzo wysoką wieżę, od tego momentu mówimy o najwyższym obiekcie w Polsce(dla porównania wieża Kolegiaty była wyższa o około 25 metrów od wieży Ratuszowej). W końcu XVI wieku wielka powódź nawiedza Poznań która niszczy wnętrze Kolegiaty. Ołtarze trzeba było odnowić i na nowo wyświęcić. W czasie "Potopu" Szwedzi ograbiają i podpalają świątynię. Od tego momentu Kolegiata nie jest już tym samym, pełnym przepychu i wzniosłości kościołem. 18 czerwca 1725 roku kolejna burza nawiedza Poznań, jest to jedna z wielu burz, ale ta burza miała o wiele większą siłę. Wtedy to zostały zerwane dachy, a wieża wymagała remontu. Szkody  naprawiono i zaciągnięto na wieżę nowy szczyt. Kolejne większe uderzenie pioruna miało miejsce w 1773 roku, w wyniku którego plonie dach oraz drewniana konstrukcja wieży. Wtedy to spadły dzwony, Kolegiata była tak zniszczona że zaniechano odprawiania w niej mszy świętych. W roku 1780 kolejny pożar, po którym zaniechano prób odbudowy. W roku 1802 rozebrano także wieżę Kolegiaty. Jednak do naszych czasów przetrwały niedawno odkopane katakumby pod Placem Kolegiackim i zapomniane przez Poznaniaków serce dzwonu z Kolegiaty które leży przy ulicy Gołębiej, nieopodal wejścia do kościoła Farnego.
                                                     
                                                                                
                                                       
  
                                                                         Picasso

Tramwajem z pod Dworca pod samą Katedrę...

Chyba nikt z młodego pokolenia poznaniaków nie zdaje sobie prawdopodobnie sprawy z tego że na dworcu głównym była kiedyś pętla tramwajowa.
                                                       

 Tak tak, tramwaj numer "1" jeździł z pod dworca pod samą Katedrę. Wyjeżdżał prawdopodobnie ulicą Dworcową w stronę ulicy św. Marcin. Pierwszy przystanek miał najprawdopodobniej u wylotu ulicy Dworcowej w ulicę św. Marcin. Potem jechał po trasie dzisiejszych tramwajów aż do alei Marcinkowskiego. Tam jednak nie skręcał jak dzisiaj w ulicę Podgórną tylko jechał prosto i skręcał dopiero w ulicę J. I. Paderewskiego. Przystanki przy Paderewskiego były prawdopodobnie dwa: przy krzyżówce z ulicą Ludgardy i u wylotu Paderewskiego na Stary Rynek. Następnie tramwaj okrążał Stary Rynek południową pierzeją i zatrzymywał się przed pręgieżem.
                                                 

 Następnie wyjeżdżał ze Starego Rynku ulicą Wielką w stronę nieistniejącego już Mostu Chwaliszewskiego. Przejeżdżał Most i ulicą Chwaliszewo  kierował się w stronę Ostrowa Tumskiego  W tym miejscu dodać muszę że, rzeka Warta płynęła wówczas innym korytem, bliżej Starego Rynku, tzw. Zakolem Chwaliszewskim.                  



Picasso 




Brakuje mi na to słów...

W moim rodzinnym mieście, Poznaniu, od dwóch lat jest udostępniona platforma widokowa na wieży zamku królewskiego. Dla osób niepełnosprawnych, poruszających się na wózkach zamontowano nawet windę...
Niestety nie wiem dla jakich wózków te windy są przeznaczone, bo na pewno nie dla wózków elektrycznych!!! Sam poruszam się po mieście na takim wózku... Rok temu miałem wyraźnego pecha, gdyż winda prowadząca z poziomu zero na półpiętro była zepsuta.
                                                  
                                                                                   
Wtedy powiedziałem sobie że za rok tu wrócę. W tym roku, wprawdzie winda działała, ale co z tego? Kiedy wjechałem na to półpiętro, okazało się że, aby wyjechać z tej windy muszę się w niej obrócić, co było nie do wykonania... Winda ciasna i jak tu się obrócić, skoro z jednej i z drugiej strony miałem zapas zaledwie trzech może czterech centymetrów, przy czym musiałem uważać jeszcze aby przy manewrowaniu wózkiem nie potrącić operatora windy. Nie będę owijać w bawełnę, musiałem zrezygnować z tego wjazdu. A szkoda... 

                                                   Picasso

Czy aby na pewno to było przyczyną zatonięcia...?

                                                       



Każdy zna ten legendarny rejs liniowca R.M.S. "TITANIC". Wyższe sfery i muzyka aż do końca. Niezatapialne cudo Brytyjskiej myśli technicznej, jak pisano o nim w gazetach.... Lecz spróbujmy dociec przyczyny i odpowiedzieć sobie na nurtujące od lat pytanie dlaczego, dlaczego uważany za niezatapialny statek poszedł tak szybko na dno, zabierając ze sobą tyle dusz na dno? Na Titanic'u nie było ponoć wystarczającej ilości szalup... To prawda, jednak z dokumentów ujawnionych niedawno wynika jeszcze coś, mianowicie kiedy przyjrzano się jednej z fotografii Titanica ujawniono w dziobowej części kadłuba niepokojącą czarną smugę biegnącą wzdłuż ładowni węglowej. Smuga ta ponoć powstała po pożarze jaki wybuchł jeszcze w Southampton. Pożar ten, który wprawdzie ugaszono miał w konsekwencji smutne następstwa... Blachy poszycia były w tym miejscu nadwątlone i nie tak mocne jak reszta kadłuba. Kapitan oczywiście doskonale wiedział o tym pożarze jednak bojąc się że ewentualne naprawy kadłuba opóźnią wypłyniecie, zakazał komukolwiek o tym wspominać. Z "Dziennika kapitańskiego" zaś wynika jeszcze coś, mianowicie to  że marynarze na "Oku" nie mieli w ogóle lornetek, które były zamknięte w szafce na klucz. Tej fatalnej nocy Ocean był gładki jak stół, niebo usiane gwiazdami, odbijającymi się w tafli toni wodnej. W takich warunkach pogodowych trudno było dojrzeć linię horyzontu, a co dopiero górę lodową. Titanic, mimo ostrzeżeń ze strony innych statków, które były ignorowane przez radiooperatora, płynął bardzo szybko. Kapitan bowiem, mimo wieloletniego doświadczenia (Dowództwo nad Titanikiem miało być ukoronowaniem jego kapitańskiej kariery) dał się zwieźć wieloletniej rutynie. Moim zdaniem gdyby po informacji, która w końcu, jakimś cudem dotarła na mostek, kapitan nie rozkazał skręcić i Titanic zderzyłby się czołowo a nie otarł się prawdopodobnie w ogóle by nie zatonął. 

                                                     


 


                                       Picasso                     

Moje podróże z dziecięcych lat...

Jak już z wcześniejszych moich postów wiecie, poruszam się na wózku, lecz nie zawsze tak było...Kiedyś, może to niewiarygodne ale chodziłem, ba nawet biegałem(!!) i co roku jeździłem w góry i nad morze. Pamiętam bardzo dobrze nadmorską miejscowość letniskową Darłówko, które było słynne z mostu zwodzonego z XVIII wieku.
                                                                                         
Ech, to była prawdziwa perełka architektoniczna... Kiedy do portu wpływały, bądź z niego wypływały statki a most był podniesiony to na obu jego przyczółkach odbywały się krótkie występy artystyczne. Most ten niestety zastąpiono nowszym, już nie tak malowniczym. Most ten mieszkańcy Darłówka nazwali: UFO, z racji wieży sterującej mostem.
                                                   


Jeździłem także do Zakopanego w Tatry, a więc w najwyższe góry w Polsce. Jeździłem tam bynajmniej nie po to, aby przejść się po Krupówkach
                                        

 czy przejechać się kolejkami na Kasprowy Wierch czy na Gubałówkę.
                                                   


                                                    

 Ja miałem o wiele bardziej wygórowane cele... Jednego roku na przykład przeszedłem szlakiem z Morskiego Oka przez Świstówkę do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Innym razem byłem na Giewoncie, co prawda krzyża nie dotknąłem ale moje marzenie aby tam być się ziściło. 
                                                    

        
                                                            Picasso.