wtorek, 25 lutego 2020

Stary Rok odchodzi, Nowy przychodzi...           

                                                                       
Jeszcze nie tak dawno był Adwent a po nim Boże Narodzenie. Oba te okresy przeminęły niczym "z bicza strzelił".  Dziś o północy pośród zabawy, śpiewów i huków petard pożegnamy stary i powitamy kolejny, 2020 rok. Ten czas jest czasem postanowień na następny rok... Dla ludzi jest to czas zabawy ale dla zwierząt domowych i dzikich niekoniecznie.  Jednak moja opiekunka twierdzi coś innego, twierdzi mianowicie że ma kota który lubi oglądać pokazy fajerwerków. I kiedy są pokazy siedzi na parapecie i z zachwytem je ogląda. Ja jednak sądzę, że patrząc na tą barwną eksplozje fajerwerków w duchu cały drży. 

Niemniej jednak życzę wszystkim tym którzy tu zaglądają:

                            DOSIEGO 2020 ROKU!!!

                                                     Picasso

          Pierniki Babci Ludwiki...

                                                  




Składniki:
2 kg mąki
1 kg cukru                                             Natron rozpuścić
0,5 kg tłuszczu                             w 1 szkl. mleka 
10 jajek
8 łyżeczek sody                                               
0,5 paczki kakao                               Białka ubić                                                                       na pianę.
0,5 słoika litrowego miodu           
Cynamon, goździki, cukier waniliowy, ziele angielskie, imbir

Połowę cukru stopić w aluminiowym garnku, wlewając 1 szklankę wody. Dodać tłuszcz, miód, zmielone korzenie. Przestudzić. Żółtka utrzeć z cukrem, wsypać mąkę, kakao, cukier waniliowy. Wlać natron i dodać karmel. Wyrobić kopystką. Na końcu dodać piane z białek wymieszać! Odstawić na 24h. Piec 9 min. w 250 stopniach Celsjusza. Tylko dolne grzanie, Uważać!
                                                                Picasso

poniedziałek, 24 lutego 2020




                    Adwentowo-Świątecznie...


Co prawda mamy dopiero początek Adwentu, bo to dopiero dziesiąty Grudnia... Jednak czas tych trzech pełnych tygodni, zwanych Adwentem z pewnością będą pełne przygotowań do tych bodaj najpiękniejszych świąt w roku. Ale spróbujmy sobie odpowiedzieć na takie pytanie: dlaczego tak radosne święta obchodzone są akurat w grudniu...? Kiedy to na świecie jest zimno i ponuro... Skoro w żadnej z Ewangelii nie ma nawet cienia wzmianki o tym kiedy Chrystus się urodził. Otóż data ta związana jest z przesileniem zimowym i(...) pogańskimi wierzeniami; rzymskimi saturnaliami i perskiego święta urodzin boga Mitry. Perskie bóstwo, Mitra, było to bóstwo Słońca... Dzień 24 XII jest najkrótszym dniem w roku...  Natomiast dzień 25 XII jest już o tą jedną sekundę dłuższy. A więc po wprowadzeniu Chrzescijaństwa przez Cesarza rzymskiego Konstantyna I postanowiono połączyć oba te kulty w ten sposób że z Saturnaliów wzięto zwyczaj obdarowywania się prezentami oraz pochodów (dziś te pochody znane są prawdopodobnie jako pochody kolędników), a z kultu Mitry wzięto datę: 25.XII oraz zmieniono imię bóstwa Mitra na wcielonego boga Jezusa Chrystusa.

                                                        Picasso      

niedziela, 23 lutego 2020

Cierpienie w samotności... 


Każdy przez to musi przejść... Mowa w tym miejscu o śmierci najbliższej osoby. W moim przypadku była to śmierć mojej Mamy. Jestem osobą niepełnosprawną i byłem święcie przekonany, że Mama umarła bo za dużo zdrowia kosztowała Ją pielęgnacja mnie. To też, jednak prawda jest taka że miała niewykrytego w porę chłoniaka. I tak przez pięć lat, nieświadoma o "tykającej bombie" chodziła i niewątpliwie cierpiała nie skarżąc się nikomu. Chłoniak ten w początkowym stadium jest nie do wykrycia toteż lekarze mimo badań, zauważyli go w ostatnim stadium, kiedy było już za późno.
                                              
             

Dzień jak co dzień, ale...

Jak zapewne wiecie z poprzednich moich postów mam dysfunkcje ruchową i jeżdżę na wózku... Wczorajszy dzień rozpoczął się typowo, herbata mycie wstawanie i ubieranie. Niby nic takiego, czynności takie jakie zwykle robi się rano. Jednak aby mnie posadzić na wózek trzeba użyć do tego podnośnika napędzanego lewarkiem samochodowym. Już rano coś tam w mechanizmie lewarka zgrzytało, zacinało się ale jakoś na wózek usiadłem. Po południu, kiedy mnie kładziono do łóżka, tak gdzieś około godziny szesnastej z minutami lewarek odmówił posłuszeństwa i zaciął się w połowie "swego biegu". Ja wisiałem nad wózkiem tak gdzieś centymetr nad nim a mechanizm ani drgnie. Trzeba było poluzować linę i ostrożnie spuścić mnie z powrotem na wózek. Potem wymontować uszkodzony lewarek i zamienić go na drugi, wciąż działający. Chociaż położenie mnie nieco się przeciągnęło w czasie, jednak byłem szczęśliwy że nocy nie przyjdzie mi spędzić na wózku.

                                                                                Picasso       
 

sobota, 22 lutego 2020

Mentalność leśnych zwierząt...

                                             

Często się słyszy, że wchodząc do lasu trzeba zachować ciszę. Poniekąd tak ale nie wiadomo, jak zachowa się zwierzę kiedy nagle wyjdzie z gęstych zarośli prosto na człowieka. Toteż aby uniknąć spotkania oko w oko ze zwierzyną leśną trzeba zachowywać się normalnie(...) co to znaczy normalnie? To znaczy rozmawiać nawet samym z sobą, jeśli się jest samemu, a jeśli w grupie wędruje się przez las to tym lepiej. Na przykład inaczej będzie zachowywać się sama niedźwiedzica a inaczej niedźwiedzica razem z młodymi. Sama raczej woli zejść człowiekowi z drogi, gdyż człowiek nie należy raczej do ich Menu. One wolą raczej owoce runa leśnego, ryby i miód. Jednak kiedy się napotka niedźwiedzicę razem z młodymi, trzeba się mieć na baczności... Gdyż w obronie młodych może straszyć stając na tylnych nogach i głośno rycząc. A jak to nie daje skutku w ostateczności może nawet pogonić intruza. A uwierzcie, że niedźwiedź tylko pozornie jest taki nieruchawy... Rozdrażniony umie dosyć szybko biegać! 

Natomiast z wilkami jest tak, że tylko jednostki chore na wściekliznę bądź stare. mogą zaatakować człowieka. A tak, ataki zdrowych wilków na ludzi na ogół można schować między bajki. Bo wilki boją się ludzi i wolą raczej zejść człowiekowi z drogi niż spotkać go na swojej drodze. Choć zdania na ten temat są podzielone.
                                                   


Picasso




                  Wycieczki po Tatrach...

                                        Wyprawa na Giewont.

                                                                    
Kiedy już wreszcie "dojrzałem" do tego aby wejść na górujący nad Zakopanem Giewont, bardzo się ucieszyłem. Góra ta, co prawda uważana jest przez niektórych, za górę Ceprów ale ja jako osoba niepełnosprawna wcale się tym nie przejmowałem. Już dawno chciałem się z nią zmierzyć... I wreszcie nadeszły te wakacje na które czekałem... W te wakacje Tata zadecydował że idziemy na Giewont. Na szczyt można dojść dwojako. Idąc szlakiem z Kuźnic przez Halę Kalatówki następnie Halę Kondratową, przełęcz Kondracką. Albo też przez Dolinę Strążyską(...) Jest też trzeci szlak mniej znany, prowadzący z Kasprowego Wierchu. Myśmy wybrali do wspinaczki trasę z doliny Strążyskiej. I tu (praktycznie na samym starcie) okazało się że ta wyprawa może wcale nie dojść do skutku. Na przeszkodzie bowiem stanął mały, acz rwący potoczek nad którym przerzucona była wąziutka, dosłownie dwucentymetrowej szerokości kładka z chyboczącą się barierką. No ale cóż, jak się powiedziało "A" trzeba powiedzieć "B"... Złapaliśmy się pod rękę i tak kroczek po kroczku, pomaleńku przeszliśmy na drugą stronę i ruszyliśmy w stronę Giewontu. Kiedy znaleźliśmy się pod szczytem była godzina osiemnasta, więc trochę z racji późnej pory a trochę z racji że na końcowym podejściu są łańcuchy postanowiliśmy, że damy sobie spokój. Z Giewontu schodziliśmy szlakiem do Kuźnic, przez przełęcz Kondracką, Halę Kondratową na której w schronisku zjedliśmy spóźnioną kolację i po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w stronę Kalatówek. Gdy weszliśmy na Halę Kalatówki ciemno już było "niczym oko wykol" i tylko, stojący obok drogi ponury  budynek schroniska straszył co poniektórych. Nieopodal też majaczyła stacja pośrednia na Myślenickich Turniach kolejki linowej Kuźnice-Kasprowy Wierch.

Kiedy wreszcie zeszliśmy do Kuźnic była godzina dwudziesta trzecia, ostatni autobus zwiał nam niemal z przed nosa... I co teraz...? Wiedzieliśmy doskonale że jeśli nie dotrzemy na kwaterę do godziny dwudziestej czwartej, zacznie nas szukać TOPR. Na szczęście dla nas przyjechała taksówka która przywiozła mieszkańca Kuźnic. I to nas poniekąd uratowało, bo na kwaterę zlądowaliśmy punkt dwudziesta trzecia trzydzieści. Już pierwsze zgłoszenie "poszło" do TOPR-u. Na szczęście TOPR ma taką regułę, że owszem za pierwszym razem przyjmują zgłoszenie ale czekają jeszcze pół godziny za nim, ruszą na akcję. I te trzydzieści minut sprawiły, że ratownicy mogli spać poniekąd spokojnie.



                                                           Picasso    
Godło Polski na przełomie wieków...
Pamiętam bardzo dobrze, jeszcze z ławy szkolnej, widok którego nie zapomnę do końca życia. Otóż, kiedy siedziałem w szkolnej ławie spoglądał na mnie i moich kolegów Orzeł, bez złotej korony, złotego dzioba i złotych szponów, no zgroza...!
                                                          

 A przecież od zarania dziejów nieoficjalnym godłem Polan był  Biały Orzeł z dumnie wzniesioną ku górze ukoronowaną  głową, najczęściej na czerwonej tarczy. Jednak, dopiero od XIII wieku za panowania króla Przemysła II, herb ten stał się oficjalnym godłem Rzeczypospo-litej Polskiej.
                                                    

Mimo, że w latach międzywojennych orzeł został pozbawiony na długie, długie lata korony, to jednak Polski Sejm dwadzieścia pięć lat temu przywrócił orła w koronie jako godło państwowe i zmienił nazwę Państwa z PRL-u (Polska Rzeczpospolita Ludowa) na historyczną RP (Rzeczypospolita Polska).

                                              
      
                                                                           Picasso                                                   
                                                               




piątek, 21 lutego 2020

Letnia tęsknota za działką...

                                                        
   
Jeszcze rok temu cieszyłem się z letniej kanikuły na działce. Jeździłem sobie po działkach, istna wolność, a w tym roku co?! Połowa sezonu letniego za nami, upał nie do spiłowania a ja muszę się kisić w tym "domowym pierdlu"!! To poniekąd skłoniło mnie do napisania tego postu... W tym miejscu muszę przeprosić za niecenzuralne słowa, ale po prostu szlag mnie trafia kiedy pomyślę że w przyszłym roku ta sama sytuacja może się powtórzyć. Mówią mi niektórzy, że lepiej siedzieć w domu w takie upały... Ale ja z doświadczenia wiem że nawet w najgorsze upały, za miastem owszem jest ciepło, ale znośnie bo to wietrzyk zawieje a jeśli nawet wiatru nie ma to od czasu do czasu się zachmurzy i wtedy deszcz pada. Wtedy to rankiem, po wieczornym deszczu tak pachnie Maciejką, że aż coś.    
                                                    
                                                                Picasso
     

Zapomniana Poznańska Wenecja...

Jeszcze do roku 1968 rzeka Warta przepływała przez Poznań innym korytem. Koryto to biegło bliżej Starego Rynku, tzw. Zakolem Chwaliszewskim i przebiegało niemalże tuż przy samych budynkach mieszkalnych. Toteż Poznań często nazywany był Poznańską Wenecją:
                                                     

Warta płynęła tym korytem od zawsze i stanowiła można tak powiedzieć "granicę" miedzy Chwaliszewem i Poznaniem. Było tam bardzo malowniczo, po Warcie pływały jeszcze wtedy barki a z Poznania do Puszczykowa kursowała "Dziwożona", statek wycieczkowy.                                              

 Rzeka była wtedy jeszcze taka czysta że w wyznaczonych do tego miejscach można było się kąpać. Niestety taka bliskość od Starego miasta zmusiła ówczesne władze Poznania do wyprostowania Warty na odcinku Zakola Chwaliszewskiego. Operację tą musiano przeprowadzić z powodu powodzi jakie co roku groziły Staremu  Rynkowi. W zapomnienie poszło nie tylko Zakole i most Chwaliszewski ale także klimat tamtego miejsca. Dzisiaj w tym miejscu są chaszcze i półdziki parking i tylko resztki murów oporowych oraz Złoty krzyż Chwaliszewski (dzisiaj drewniany) przypominają o  świetności tamtego miejsca.
                                                  
   
 Poniekąd Most Chwaliszewski stanowił przeprawę mostową  między Poznaniem a Chwaliszewem, to jednak aby się dostać na Ostrów Tumski trzeba było przejechać Chwaliszewo, Most Cybiński i od tyłu Katedry dostać się na Ostrów Tumski. 
                                                   


                                                                              Picasso
 
 
 
 
 

       
                                                       
                  

Spacerem wzdłuż jeziora Kierskiego...

 Kiedy jeszcze byłem na tyle sprawny, aby wyruszać gdzieś w okolice zielone Poznania, wyruszałem najczęściej autobusem do Krzyżownik, nad jezioro. W tym miejscu muszę nadmienić, że jezioro to jest typu rynnowego, wąskie i długie. W dodatku ukształtowanie terenu w tym miejscu wskazuje na to, że jest to jezioro polodowcowe. Na jednym jego krańcu leży Kiekrz a na drugim wspomniane już  Krzyżowniki. Do jednego jak i drugiego można dojechać autobusem, ale ja niemal zawsze wybierałem spacer, brzegiem jeziora...
                                                    

 Dlaczego...? Ponieważ droga, co prawda jest długa ale wiedzie lasem... Toteż jest cisza, spokój i tylko słychać trele ptaków w koronach drzew a że droga wiedzie prawie brzegiem daje się odczuć nawet w upalne dni lekką bryzę wiejącą od jeziora. Drugi powód jest taki, że prawie każdego razu wracałem z Kiekrza pociągiem. Mimo że z  dworca kolejowego w Poznaniu miałem do domu spory kawałek drogi...

                                                         Picasso   

                                          

Wycieczki górskie nie tylko po Tatrach...

                                     Wyprawa na Śnieżnik.

Prawie zawsze, co roku jeździłem z rodzicami w góry. Były to najczęściej Tatry... Lecz także były to Pieniny, w które jeździłem na organizowane przez Polskich poligrafów rajdy. Jednak któregoś roku pojechałem z Tatą na zimowe ferie w Sudety, na Śnieżnik. Aby tam się dostać pojechaliśmy z Tatą pociągiem do Wrocławia gdzie mieliśmy przesiadkę do Kłodzka. W Kłodzku przesiedliśmy się na autobus do Międzygórza. Z którego, po obiedzie i zostawieniu u spotkanych "Zaopatrzeniowców schroniska" swoich plecaków ruszyliśmy na bajecznie wyglądający szlak. Szlak ten przebiega lasem, także drzewa miały piękne, połyskujące w Słońcu białe ubranka i czapy ze śniegu.
                                                    
            
 Wyglądały przecudnie... Mieliśmy już za sobą większość wędrówki, gdy dogoniły nas sanie z zaopatrzeniem. Ponieważ ja byłem już nieco zmęczony, za zgodą wozaków wskrabałem się na sanie i tak dotarłem do schroniska.
                                                
      
 Ponieważ schronisko znajduje się pod Śnieżnikiem, po zaaklimatyzowaniu się, nazajutrz ruszyliśmy na szczyt. Masyw Śnieżnika nie na darmo  tak się nazywa(...) droga na szczyt wiedzie bowiem wykopanym w śniegu korycie a im bliżej szczytu tym niższe drzewa są po czubek zasypane śniegiem.    

                                                             Picasso     
                                                        





Tam i z powrotem...

Długo się zastanawiałem, czy w ogóle podejmować ten temat. Bo temat ten w pewnych kręgach jest nieco drażliwy. Chodzi mi tutaj szczególnie o kręgi lekarskie...

Kiedy, któregoś roku, mimo usunięcia wodogłowia i wszczepieniu zastawki stan mojego zdrowia bardzo się pogorszył, postanowiłem udać się do lekarza neurochirurga, który przeprowadzał u mnie tą operację. Chciałem bowiem aby mnie przyjął na oddział i sprawdził co jest z tą zastawką. On po zbadaniu mnie stwierdził, że jest to choroba przewlekła i dla takich jak ja nie ma na oddziale miejsca. Czekaj, czekaj mówiłem sobie w myślach, jeszcze tu wrócę... A wtedy będziesz musiał mnie przyjąć. Oczywiście następnego dnia historia z bólem się powtórzyła... Jednak tym razem ból głowy był nie do zniesienia, dosłownie czułem jak mi włosy dęba na głowie stają. Wtedy zostałem odwieziony karetką do szpitala im. Józefa Strusia przy ulicy Szwajcarskiej. Tam co prawda nie ma oddziału neurochirurgicznego ale jest oddział neurologii. Tam dopiero się mną zaopiekowali. Ale takiej opieki jak tam, nie życzyłbym największemu wrogowi. Pewnej nocy na przykład, kiedy z powodu dolegliwości bólowych jęczałem z bólu, piguły z nocki przewiozły mnie z sali gdzie leżałem do świetlicy, nie informując o tym fakcie lekarza. Kiedy odbarczenie lekami w kroplówce nie dały żadnego rezultatu postanowiono skonsultować się z profesorem kliniki neurochirurgicznej szpitala przy ul. Przybyszewskiego. On, kiedy mnie zbadał, powiedział tylko "do karetki i na Przybyszewskiego"! W karetce zapadłem w śpiączkę i dopiero po dojechaniu do szpitala przy Przybyszewskiego i odciągnięciu mi dwudziestu mililitrów płynu rdzeniowo-mózgowego doszedłem do siebie. I tak jak w tytule tego postu, musiałem jechać tam aby na właściwe leczenie wrócić z powrotem. Ale skutki tamtej pomyłki lekarskiej odczuwam do dziś.

                                         Picasso

                        Wycieczki po Tatrach...


                                   Wycieczka na Kościelec...


                                                


               

Bardzo chciałem wejść na Giewont, którego masyw widać było zanim pociąg wtoczył się na stację w Zakopanem. Jednak wcześniej poszliśmy z Tatą na Kościelec. W tym celu musieliśmy dostać się kolejką na Kasprowy Wierch, aby potem przejść na Halę Gąsienicową z której po krótkim odpoczynku ruszyć na Kościelec. Pogoda tamtego dnia była wymarzona na wędrowanie po górach. Słońce pięknie świeciło, wietrzyk lekko wiał i nic, dosłownie nic nie zapowiadało późniejszego załamania się pogody. Ale w górach pogoda jest kapryśna... Tak było i tym razem. Gdy wspinaliśmy się po wąziutkiej dróżce nagle się zachmurzyło i zaczął padać deszcz potem spadła temperatura i zaczął sypać śnieg. A żeby tego było nie dość, po kilku dalszych minutach temperatura jeszcze bardziej spadła i zaczął padać grad. Potem to już było tylko gorzej bo nagle się ociepliło i naszła taka mgła że na wyciągnięcie ręki nic nie było widać. To poniekąd nas uratowało, gdyż tego że jesteśmy na wąziutkiej ścieżce mieliśmy świadomość i tego że za plecami mamy pionową ścianę też. Ale tego że z drugiej strony czai się przepaść nie. Na szczęście byliśmy na tyle przezorni że związaliśmy się paskiem. I w tenże sposób krok po kroku, wolniutko przeszliśmy ten newralgiczny odcinek. Kiedy byliśmy już bezpieczni mgła się uniosła odkrywając dwie rzeczy piękny widok i to, że od tragedii dzieliły nas setne części centymetra.
                             Picasso
                                                                            

                                                                               

Trudne początki w tkactwie...

Jestem osobą niepełnosprawną fizycznie od urodzenia, a jednak też mam swoje zajecie. Niektórzy powiedzą, co taka osoba może robić(...?) i tu być może zaskoczę ludzi którzy w to wątpią. Otóż po ukończeniu szkoły, kiedy okazało się, że nie mogę się dalej kształcić aby zdobyć jakikolwiek zawód postanowiłem zabrać się za coś co mógłbym w życiu robić. W końcu po długim namyśle, rozważaniach za i przeciw wybrałem tkactwo. W tym celu udałem się do Pracowni Gobelinu Artystycznego, gdzie pod okiem instruktora zacząłem tkać.
                                                  
      
Instruktor początkowo krzywo na mnie patrzył i odradzał mi tego zajęcia, że niby sobie nie poradzę. Ja jednak wierzyłem że sobie poradzę. Dzisiaj, kiedy choroba przykuła mnie do wózka mam jakieś zajęcie, gdyż w domu powstało jeszcze mnóstwo gobelinów. Oto niektóre z nich, które powstały już w domu.
                                                    


I bodaj najpiękniejszy z nich:                                                                              
                                                                     
                                                                                 Picasso

                                                        
                                 













                          

czwartek, 20 lutego 2020

Z "piekła" do "piekła"...

Kiedyś, kiedy jeszcze mogłem chodzić kupiłem sobie niezwykły rower. Dlaczego piszę że niezwykły? Ano dlatego, że po pierwsze był trójkołowcem a po drugie nikt, oprócz mnie taty i brata nie umiał na nim jeździć. Ja sam musiałem się nauczyć na nim jeździć...

                                                     
                                                        
 Lecz kiedy śmigałem już na nim całkiem nieźle, postanowiłem zawieźć go na naszą działkę. Pogoda tamtego lata była od samego początku upalna:+30 w cieniu a w słońcu to chyba było z +50... Pamiętam bardzo dobrze ostrzeżenia w mediach publicznych aby osoby chore i starsze nie wychodziły bez potrzeby z domu. W moim mniemaniu nie zaliczałem się ani do jednej ani do drugiej grupy, więc postanowiłem zrobić sobie rowerową, małą wycieczkę do Więckowic. Bagatela sześć, siedem kilometrów w jedną stronę przez las. Ale las się w końcu skończył i przyszło zmierzyć mi się z żarem panującym na drodze asfaltowej, rozdzielającej dwa pola. No ale cóż skwar nie skwar trzeba pedałować, bo jak to mówią: do Ameryki jeszcze daleko. Wreszcie spocony, setnie zmęczony przystanąłem gdzieś na poboczu drogi, aby sobie kapkę odsapnąć. I to był mój błąd... Rower po trzech może czterech sekundach dosłownie wtopił się jak sądziłem asfalt jak w masło. Natomiast ja, chcąc wyciągnąć go z "asfaltowej pułapki" schodząc zahaczyłem się o ramę i jak długi wyrżnąłem na tą rozgrzaną  asfaltową patelnię. Leżałem na tej drodze dosyć długo a może mi się tylko tak wydawało... Koniec, końców jakiś kierowca, wracający do Poznania, widząc co się stało zatrzymał się i pomógł mi się pozbierać. Rower dał na przechowanie Sołtysowi i był na tyle uprzejmy, że odwiózł mnie na działkę.  

                                                                     Picasso 

Działkowa wycieczka z przygodami...

W zeszłym roku otrzymałem nowy akumulator do wózka... Natomiast w tym roku latem była okazja do wypróbowania jego mocy. Na początku wakacji jeździłem raczej po terenie działek,
                                                     

 ale coraz częściej mnie korciło na wyruszenie gdzieś dalej, gdzieś poza tereny działek. Gdzieś, gdzie oczy poniosą... Wreszcie któregoś dnia, mając "niepełny bak" postanowiłem wyruszyć gdzieś dalej... Gdzieś, gdzie oczy poniosą. Chciałem zobaczyć czy dojadę do Pokrzywnicy, wsi oddalonej od działek o około 2,5 km. Myślałem, że skoro mam nowe akumulatory to zajadę i wrócę na działkę. Niestety przeliczyłem się, do Pokrzywnicy wprawdzie zajechałem, ale tam zaczęła mi mrugać rezerwa. Z przerażeniem spoglądałem, jadąc z powrotem, jak topnieje energia w akumulatorach. Na działkę oczywiście nie dojechałem. Na początku osiedla "Złota Polana", z którego na działki jest już bliżej niż dalej, postanowiłem zadzwonić z komórki na moją działkę aby przyszedł ktoś i przyniósł zasilacz i ewentualnie przedłużacz. Ta przygoda miała miejsce w połowie wakacji... Natomiast już w końcówce wakacji pojechałem tam raz jeszcze, tym razem z pełnymi akumulatorami. Chciałem, bowiem dotrzeć do dworku znajdującego się w Pokrzywnicy, i udało się tym razem!
                                                       
                                                                         Picasso
                         

Był w Poznaniu taki kościół...

Kiedy jeszcze mogłem chodzić, często chodziłem na poznański Stary Rynek oraz na plac kolegiacki, który znajduje się nieopodal. Nazwa placu pochodzi od wznoszącej się niegdyś w tym miejscu olbrzymiej Kolegiaty Farnej pw. św. Marii Magdaleny. Na ówczesne czasy była to prawdopodobnie najwyższa w Polsce i jedna z najwyższych w Europie budowli sakralnych...
                                                    
Rozpoczęcie budowy datowane jest prawdopodobnie na rok 1263. Budowla od samego początku miała być murowana, aczkolwiek dowodów na to brakuje. Taką olbrzymią budowlę wzniesiono w dość krótkim czasie, bo już w roku 1388 budowę zakończono. Jednak w roku 1447 Poznań nawiedza wielki pożar miasta, w którym plonie także kościół. Po odbudowie i przebudowie w roku 1470 kościół został na nowo konsekrowany. W tym roku koniunktura miasta jest bardzo dobra. Wiek XV jest nazywany "Złotym Wiekiem" dla Poznania... W 1471 roku godność kościoła zostaje podniesiona, od tej chwili mówimy o Kolegiacie. W 1473 Tomasz z Soboty wstawia bardzo wysoką wieżę, od tego momentu mówimy o najwyższym obiekcie w Polsce(dla porównania wieża Kolegiaty była wyższa o około 25 metrów od wieży Ratuszowej). W końcu XVI wieku wielka powódź nawiedza Poznań która niszczy wnętrze Kolegiaty. Ołtarze trzeba było odnowić i na nowo wyświęcić. W czasie "Potopu" Szwedzi ograbiają i podpalają świątynię. Od tego momentu Kolegiata nie jest już tym samym, pełnym przepychu i wzniosłości kościołem. 18 czerwca 1725 roku kolejna burza nawiedza Poznań, jest to jedna z wielu burz, ale ta burza miała o wiele większą siłę. Wtedy to zostały zerwane dachy, a wieża wymagała remontu. Szkody  naprawiono i zaciągnięto na wieżę nowy szczyt. Kolejne większe uderzenie pioruna miało miejsce w 1773 roku, w wyniku którego plonie dach oraz drewniana konstrukcja wieży. Wtedy to spadły dzwony, Kolegiata była tak zniszczona że zaniechano odprawiania w niej mszy świętych. W roku 1780 kolejny pożar, po którym zaniechano prób odbudowy. W roku 1802 rozebrano także wieżę Kolegiaty. Jednak do naszych czasów przetrwały niedawno odkopane katakumby pod Placem Kolegiackim i zapomniane przez Poznaniaków serce dzwonu z Kolegiaty które leży przy ulicy Gołębiej, nieopodal wejścia do kościoła Farnego.
                                                     
                                                                                
                                                       
  
                                                                         Picasso